Witojcie!
Dziś zapraszam na post, który miał się pojawić już dawno,
jednakże moja niesłowność i lenistwo (i może trochę brak czasu) dały o sobie
znać i koniec końców post się nie pojawił – mowa o poście poświęconemu manicure
hybrydowemu.
Swoją przygodę z tym rodzajem manicure zaczęłam na
początku września, głównie dlatego, że denerwował mnie fakt, iż żaden lakier na
moich paznokciach nie trzyma się dłużej niż 2 dni (a to i tak ekstremalnie
długo jak na mnie). Zastanawiałam się nad nim już wcześniej, lecz zrezygnowałam
po przeczytaniu o tym, iż taki rodzaj manicure bardzo niszczy paznokcie. Teraz
jednak postanowiłam zaryzykować. Dwa posty temu pokazywałam moje paznokcie po
pierwszym zabiegu i obiecałam zdjęcie po dwóch tygodniach od zabiegu. Słowa
oczywiście nie dotrzymałam, ale po równo dwóch tygodniach moje paznokcie
wyglądały tak:
Jak widać – tragedia, jednak na plus był fakt, iż „uszczerbiochy”
pojawiły się na dwa dni przed uzupełnieniem i byłam w stanie jakoś to przeżyć.
Po tardis blue przyszła pora na coś delikatniejszego, a mianowicie kolor
wpadający w łosoś:
I tym razem było trochę lepiej, choć nie ubyło się bez
uszczerbka w postaci małego pęknięcia, które jednak nie zaważyło na wyglądzie
całości. Po dwóch tygodniach, standardowo poszłam na uzupełnienie, gdzie
postawiłam na cudowną, żabkową zieleń. Moje paznokcie były co raz dłuższe, co
zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu, bo wcześniej nigdy nie były dłuższe
niż takie, jakie miałam przy pierwszym zabiegu.
I tu sukces! Zielone pazurki były pierwszymi, które
donosiłam bez żadnego problemu, żadnej ryski, żadnego pęknięcia. Po udaniu się
na uzupełnienie postanowiłam wrócić do granatu, jednak trochę innego niż za
pierwszym razem. Wyszłam z salonu z tym:
Iiiii… moja radość nie
trwała długo, bowiem po czterech dniach z piekarni przenieśli mnie na kasy i
przy „radosnym” odpinaniu klipsów zabezpieczających moje paznokcie postanowiły
się zbuntować i po drugim dniu na kasie mój kciuk wyglądał mniej więcej tak:
Wieczorem spiłowałam go do
kształtu w miarę podobnego do takiego, jaki był poprzednio i postanowiłam: czas
zakończyć moją przygodę z tym rodzajem paznokci. Decyzję podjęłam z bólem
serca, jednak wydawało mi się wtedy, że tak będzie najlepiej. Szczerze? To była
dobra decyzja biorąc pod uwagę w jakim stanie były moje paznokcie po
ściągnięciu hybryd.
Paznokcie stały się miękkie i łamliwe. Nie spodziewałam
się tego, że po ściągnięciu hybryd moje paznokcie będą mocne i twarde jak
przedtem, jednak nie spodziewałam się również tego, że będą w tak kiepskim
stanie. Łamią się łatwiej niż kiedykolwiek i rozdwajają. Faszeruję je różnymi
odżywkami jednak wiem, że minie sporo czasu, nim wrócą do formy. Jak by nie
było, nie żałuję. Uważam, że przygoda z paznokciami hybrydowymi była fajna i
cieszę się, że w końcu udało mi się zapuścić paznokcie. Nie wiem, czy jeszcze
kiedyś zdecyduję się na ten rodzaj paznokci, teraz zamierzam skupić się na
powrocie do stanu przedhybrydowego :).
A wy? Macie jakieś przygody z manicure hybrydowym?
Piszcie :)
Kurde, podobają mi się hybrydy, czy to u Ciebie (mój ulubieniec to ten łososiowy kolor), czy u innych, ale nie wiem, czy bym się na nie zdecydowała. Po pierwsze: kasy to ja nigdy nie mam, dlatego jaram się, jak raz na pół roku kupię sobie zwykły lakier za kilka złotych, a po drugie: boję się, co by było po ściągnięciu tych hybryd. Mam z natury dość kruche, a na pewno rozdwajające się paznokcie i dłuuuugo mi zajęło poprawienie ich kondycji, dzięki czemu mogę spokojnie nosić długie. Ale podejrzewam, że po takim manicure wszystko by szlag trafił ;-; Więc mimo wszystko chyba zostanę przy tradycyjnym malowaniu, a hybrydy mogę podziwiać u kogoś innego xd
OdpowiedzUsuńJeżeli hybrydy były robione profesjonalnie i potem też profesjonalnie były zdjęte, to nie powinny zniszyć Twoich paznokci. Wiem z własnego doświadczenia. Jedynie aceton może je lekko wysuszyć. :)
OdpowiedzUsuńWierzę :) Moje paznokcie ogólnie są dziwne i wiecznie mają jakiś problem, więc może to dlatego :P
UsuńNigdy nie miałam hybryd i jakoś mnie nie pociągają - mam słabe paznokcie, więc często robię im urlopy od malowania. I tak nie dają się zapuścić...
OdpowiedzUsuń