Ostatni
raz napisałam tu coś prawie dwa miesiące temu. Niezły wstyd, co nie? Dziś
wracam z nową notką, wyjaśnieniami i kilkoma dodatkowymi informacjami. No więc
po pierwsze: założyłam kanał na youtube. Za wiele tam na razie nie ma, ale
wkrótce się to zmieni. Nie obiecuję, że będę wrzucać filmiki i notki regularne,
bo wiem, że nie byłabym w stanie dotrzymać tej obietnicy. Nie zawsze mam czas,
nie zawsze mam ochotę. Jednak będę robić co w mojej mocy, by notki ukazywały
się częściej niż raz na dwa miesiące. W poprzedniej obiecałam pokazać, jak
wyglądały moje paznokcie hybrydowe po dwóch tygodniach noszenia. To, jak i
dalszy przebieg mojej przygody z hybrydami ukaże się w następnej notce, która
ukaże się jeszcze w tym tygodniu – najpewniej w piątek lub sobotę.
Dzisiejsza notka jest zapowiedzią serii,
która od przyszłego miesiąca będzie przez czas nieokreślony pojawiać się co
miesiąc na moim kanale, a mianowicie BOKSY BOXÓW (nazwa ambitna jak moje złote
myśli).
Boksy kosmetyczne znają praktycznie
wszyscy i zapewne większość miała z nimi do czynienia. W Polsce najbardziej
osławionymi są ShinyBox oraz beGlossy (dawny GlossyBox) i to właśnie te dwa boxy
co miesiąc będą się „boksować”. O co dokładniej będzie chodzić, dowiecie się w
pierwszym filmiku z tej serii, który pojawi się pod koniec przyszłego miesiąca,
gdy oba pudełka będą już w moich łapkach. W tym miesiącu przedstawię jedynie
zawartość pudełka beGlossy, które prawdopodobnie widziała już każda z was, ale
pomimo to postanowiłam napisać tę notkę, bo sama lubię czytać, jak pudełko
przedstawiły różne vlogerki, blogerki, więc opis pudełeczka z jednego punktu
widzenia mniej czy więcej nie zrobi w blogosferze żadnej różnicy tym bardziej,
że w tym miesiącu wersji pudełka było kilka. Nie ma na co czekać, zaczynajmy!
Po otworzeniu pudełka, którego hasło
przewodnie w tym miesiącu to „Zrelaksuj się”, mój pokój wypełnił wyraźny,
aczkolwiek przyjemny zapach, a jego zawartość prezentowała się mniej więcej
tak:
Na wierzchu jak zwykle wita nas
karnecik zawierający opis wszystkich kosmetyków, hasło przewodnie oraz kilka
słów od zespołu beGlossy, a także krzyżówka, w której rozwiązaniem był
pseudonim osoby, która wybierała produkty do listopadowego pudełeczka (spoiler:
to Maffashion). W tym miesiącu hasłem jest „Zrelaksuj się!”, a w mojej wersji
pudełeczka znalazło się 5 pełnowymiarowych kosmetyków oraz dwa bony: jeden o
wartości 50 zł do wykorzystania w internetowym sklepie BingoSpa, drugi do
wykorzystania w, również internetowym, sklepie Yasumi. Znalazły się również trzy próbki kremów firmy Pose.
Po „odwinięciu” czarnego, ozdobnego
papieru, jako pierwsze rzuciło mi się w oczy spore, podłużne opakowanie obiecujące
nam cud w trzy minuty, czyli nic innego, niż odżywka do włosów firmy Aussie.
Odżywka ma za zadanie wygładzać
zniszczone łuski włosów, nadawać im blask i sprawić, by stały się podatne na
układanie. W pudełku znajdujemy opakowanie 250 ml, czyli pełny produkt, za
który w sklepie zapłacilibyśmy 23,99. Osobiście odżywek do włosów nie używałam
nigdy wcześniej, jednak z uwagi na to, że często farbuję włosy, i te zaczynają
mieć tego powoli dość, chętnie ją przetestuję.
Następna w kolejce jest woda
micelarna do demakijażu firmy Le’Maadr, która jest jedynym niepełnym produktem w
moim pudełeczku.
Powiem szczerze – kolejny micel był
mi potrzebny jak świni siodło. Od dwóch miesięcu męczę płyn z Garniera (który,
swoją drogą, uwielbiam), w zapasie czeka jeszcze jeden, również z Garniera,
który dostałam do jakichś zakupów. Woda Le’Maadr podobno nadaje się do
wszystkich typów skóry, nawilża i poprawia jej witalność, szczególnie po
peelingu, depilacji oraz zabiegach kosmetycznych. W pudełku znalazła się wersja
100 ml, pełny produkt zawiera ich 500 i kosztuje 29 zł. Jeśli chodzi o płyny
micelarne to bardzo chętnie je testuję i, gdy tylko zużyje swoje zapasy,
chętnie przetestuję i tę, jednak na razie będzie musiała cierpliwie poczekać na
swoją kolej.
Kolejny produkt to AMADERM, Krem
Nawilżający Urea 5%, który już wiem, że oddam Deży (i już mi nie będzie mogła
zarzucić, że o rudych się nie pamięta :D).
Produkt
ma głęboko i długotrwale nawilżać, łagodzić i koić podrażnienia o różnym
podłożu, niestety jest przeznaczony do skóry suchej, a ja jako posiadaczka cery
mieszanej, zapewne zrobiłabym sobie nim krzywdę (jak to bywało w przypadku
innych kosmetyków przeznaczonych do tego konkretnego typu skóry, którego mimo
to zdecydowałam się używać). Kremów nawilżających nie używam i nie mam takiego
zamiaru. Był taki czas, gdy moja skóra na twarzy była ekstremalnie przesuszona
dzięki pewnej maseczce, ale nie mam już tego problemu (dzięki ci, kremie z
Ziaji), więc nie widzę powodu, by krem po prostu sobie leżał i czekał na gorsze
czasy, kiedy mogę oddać go komuś, komu naprawdę się przyda.
A teraz gwóźdź programu! Produkt, który
ucieszył mnie najbardziej – Odżywka 5w1 do skórek i paznokci. Coś, czego
potrzebowałam spadło na mnie jak fortepian na głowę jednej z kreskówkowych
postaci. Alleluja! Przy okazji, gdy ją powąchałam, poznałam źródło zapachu, o
którym pisałam na początku notki, i w którym się zakochałam.
Mam nadzieję, że działanie będzie równie
genialne, co zapach, bo moje paznokcie po ściągnięciu hybryd leżą, kwiczą, i
płaczą o ratunek. Ta odżywka ma za zadanie regenerować słabe i zniszczone
paznokcie oraz skórki, wzmacniać i uelastyczniać płytkę paznokcia chroniąc ją przed
łamaniem i rozdwajaniem. I niech tak się stanie! Niewątpliwym plusem jest także
wygodny sposób aplikacji – już go przetestowałam i jak na razie jestem
zachwycona. Mam nadzieję, że po dłuższym stosowaniu nie okaże się, że
ucieszyłam się na darmo. Pojemność odżywki to 2 ml, a jej cena regularna to
9,90.
Ostatnim (tak właściwie przedostatnim,
ale o tym za chwilę) produktem jest peeling dotleniający firmy Sanase z serii
CHOCOLATERAPIA.
Co tu dużo mówić – peelingi bardzo lubię,
więc chętnie przetestuję. Peeling ma nie do końca czekoladowy, aczkolwiek nie
mniej przyjemny zapach, ma nadawać skórze gładkość i miękkość, a także usuwać i
pochłaniać nadmiar sebum. Za pełny produkt, czyli tubkę 75 ml normalnie
zapłacilibyśmy około 34 zł. Sama z własnej woli na peeling, którego nie znam
bym tyle nie dała, więc cieszę się, że ekipa beGlossy umożliwiła mi
wypróbowanie go.
A teraz, to co kobiety lubią najbardziej –
prezenty! W tym miesiącu do mojej wersji pudełka dołączony był prezent w
postaci maski – kompresu 4D.
Podobnie jak z peelingi, maseczki również
darzę dużą sympatią i powiem Wam szczerze, że już od jakiegoś czasu szukałam
takiej maski – kompresu, bo najzwyczajniej w świecie byłam ich ciekawa. Tę
chętnie wypróbuję w najbliższym czasie i na pewno podzielę się wrażeniami.
No, i jeśli chodzi o pudełeczko
październikowe, to by było na tyle. Generalnie, nie licząc tego nieszczęsnego
kremu, który ni w ząb ni w oko mi nie przypasował, z pudełka jestem bardzo
zadowolona. Jako zadeklarowana fanka kosmetyków pielęgnacyjnych jestem
usatysfakcjonowana faktem, że to pudełko było skierowane właśnie na
pielęgnacje, a nie na makijaż. Mam nadzieję, że następne pudełka zadowolą mnie
tak samo, lub nawet bardziej, ale o tym będę opowiadać już na kanale.
Jeśli któraś z Was również subskrybuje
pudełeczka beGlossy, z chęcią dowiem się o waszych odczuciach odnośnie
październikowego pudełka. Na razie żegnam się z Wami, i „widzimy” się w
następnej notce!