wtorek, 28 października 2014

Wyjaśnienia, zapowiedzi i pierwsze wrażenie: beGlossy październik 2014



            Ostatni raz napisałam tu coś prawie dwa miesiące temu. Niezły wstyd, co nie? Dziś wracam z nową notką, wyjaśnieniami i kilkoma dodatkowymi informacjami. No więc po pierwsze: założyłam kanał na youtube. Za wiele tam na razie nie ma, ale wkrótce się to zmieni. Nie obiecuję, że będę wrzucać filmiki i notki regularne, bo wiem, że nie byłabym w stanie dotrzymać tej obietnicy. Nie zawsze mam czas, nie zawsze mam ochotę. Jednak będę robić co w mojej mocy, by notki ukazywały się częściej niż raz na dwa miesiące. W poprzedniej obiecałam pokazać, jak wyglądały moje paznokcie hybrydowe po dwóch tygodniach noszenia. To, jak i dalszy przebieg mojej przygody z hybrydami ukaże się w następnej notce, która ukaże się jeszcze w tym tygodniu – najpewniej w piątek lub sobotę. 

            Dzisiejsza notka jest zapowiedzią serii, która od przyszłego miesiąca będzie przez czas nieokreślony pojawiać się co miesiąc na moim kanale, a mianowicie BOKSY BOXÓW (nazwa ambitna jak moje złote myśli).

            Boksy kosmetyczne znają praktycznie wszyscy i zapewne większość miała z nimi do czynienia. W Polsce najbardziej osławionymi są ShinyBox oraz beGlossy (dawny GlossyBox) i to właśnie te dwa boxy co miesiąc będą się „boksować”. O co dokładniej będzie chodzić, dowiecie się w pierwszym filmiku z tej serii, który pojawi się pod koniec przyszłego miesiąca, gdy oba pudełka będą już w moich łapkach. W tym miesiącu przedstawię jedynie zawartość pudełka beGlossy, które prawdopodobnie widziała już każda z was, ale pomimo to postanowiłam napisać tę notkę, bo sama lubię czytać, jak pudełko przedstawiły różne vlogerki, blogerki, więc opis pudełeczka z jednego punktu widzenia mniej czy więcej nie zrobi w blogosferze żadnej różnicy tym bardziej, że w tym miesiącu wersji pudełka było kilka. Nie ma na co czekać, zaczynajmy!

            Po otworzeniu pudełka, którego hasło przewodnie w tym miesiącu to „Zrelaksuj się”, mój pokój wypełnił wyraźny, aczkolwiek przyjemny zapach, a jego zawartość prezentowała się mniej więcej tak:



            Na wierzchu jak zwykle wita nas karnecik zawierający opis wszystkich kosmetyków, hasło przewodnie oraz kilka słów od zespołu beGlossy, a także krzyżówka, w której rozwiązaniem był pseudonim osoby, która wybierała produkty do listopadowego pudełeczka (spoiler: to Maffashion). W tym miesiącu hasłem jest „Zrelaksuj się!”, a w mojej wersji pudełeczka znalazło się 5 pełnowymiarowych kosmetyków oraz dwa bony: jeden o wartości 50 zł do wykorzystania w internetowym sklepie BingoSpa, drugi do wykorzystania w, również internetowym, sklepie Yasumi. Znalazły się również trzy próbki kremów firmy Pose.



            Po „odwinięciu” czarnego, ozdobnego papieru, jako pierwsze rzuciło mi się w oczy spore, podłużne opakowanie obiecujące nam cud w trzy minuty, czyli nic innego, niż odżywka do włosów firmy Aussie



            Odżywka ma za zadanie wygładzać zniszczone łuski włosów, nadawać im blask i sprawić, by stały się podatne na układanie. W pudełku znajdujemy opakowanie 250 ml, czyli pełny produkt, za który w sklepie zapłacilibyśmy 23,99. Osobiście odżywek do włosów nie używałam nigdy wcześniej, jednak z uwagi na to, że często farbuję włosy, i te zaczynają mieć tego powoli dość, chętnie ją przetestuję.

            Następna w kolejce jest woda micelarna do demakijażu firmy Le’Maadr, która jest jedynym niepełnym produktem w moim pudełeczku.



            Powiem szczerze – kolejny micel był mi potrzebny jak świni siodło. Od dwóch miesięcu męczę płyn z Garniera (który, swoją drogą, uwielbiam), w zapasie czeka jeszcze jeden, również z Garniera, który dostałam do jakichś zakupów. Woda Le’Maadr podobno nadaje się do wszystkich typów skóry, nawilża i poprawia jej witalność, szczególnie po peelingu, depilacji oraz zabiegach kosmetycznych. W pudełku znalazła się wersja 100 ml, pełny produkt zawiera ich 500 i kosztuje 29 zł. Jeśli chodzi o płyny micelarne to bardzo chętnie je testuję i, gdy tylko zużyje swoje zapasy, chętnie przetestuję i tę, jednak na razie będzie musiała cierpliwie poczekać na swoją kolej.

            Kolejny produkt to AMADERM, Krem Nawilżający Urea 5%, który już wiem, że oddam Deży (i już mi nie będzie mogła zarzucić, że o rudych się nie pamięta :D).



              Produkt ma głęboko i długotrwale nawilżać, łagodzić i koić podrażnienia o różnym podłożu, niestety jest przeznaczony do skóry suchej, a ja jako posiadaczka cery mieszanej, zapewne zrobiłabym sobie nim krzywdę (jak to bywało w przypadku innych kosmetyków przeznaczonych do tego konkretnego typu skóry, którego mimo to zdecydowałam się używać). Kremów nawilżających nie używam i nie mam takiego zamiaru. Był taki czas, gdy moja skóra na twarzy była ekstremalnie przesuszona dzięki pewnej maseczce, ale nie mam już tego problemu (dzięki ci, kremie z Ziaji), więc nie widzę powodu, by krem po prostu sobie leżał i czekał na gorsze czasy, kiedy mogę oddać go komuś, komu naprawdę się przyda.

A teraz gwóźdź programu! Produkt, który ucieszył mnie najbardziej – Odżywka 5w1 do skórek i paznokci. Coś, czego potrzebowałam spadło na mnie jak fortepian na głowę jednej z kreskówkowych postaci. Alleluja! Przy okazji, gdy ją powąchałam, poznałam źródło zapachu, o którym pisałam na początku notki, i w którym się zakochałam.





Mam nadzieję, że działanie będzie równie genialne, co zapach, bo moje paznokcie po ściągnięciu hybryd leżą, kwiczą, i płaczą o ratunek. Ta odżywka ma za zadanie regenerować słabe i zniszczone paznokcie oraz skórki, wzmacniać i uelastyczniać płytkę paznokcia chroniąc ją przed łamaniem i rozdwajaniem. I niech tak się stanie! Niewątpliwym plusem jest także wygodny sposób aplikacji – już go przetestowałam i jak na razie jestem zachwycona. Mam nadzieję, że po dłuższym stosowaniu nie okaże się, że ucieszyłam się na darmo. Pojemność odżywki to 2 ml, a jej cena regularna to 9,90.

Ostatnim (tak właściwie przedostatnim, ale o tym za chwilę) produktem jest peeling dotleniający firmy Sanase z serii CHOCOLATERAPIA.




Co tu dużo mówić – peelingi bardzo lubię, więc chętnie przetestuję. Peeling ma nie do końca czekoladowy, aczkolwiek nie mniej przyjemny zapach, ma nadawać skórze gładkość i miękkość, a także usuwać i pochłaniać nadmiar sebum. Za pełny produkt, czyli tubkę 75 ml normalnie zapłacilibyśmy około 34 zł. Sama z własnej woli na peeling, którego nie znam bym tyle nie dała, więc cieszę się, że ekipa beGlossy umożliwiła mi wypróbowanie go.

A teraz, to co kobiety lubią najbardziej – prezenty! W tym miesiącu do mojej wersji pudełka dołączony był prezent w postaci maski – kompresu 4D.



Podobnie jak z peelingi, maseczki również darzę dużą sympatią i powiem Wam szczerze, że już od jakiegoś czasu szukałam takiej maski – kompresu, bo najzwyczajniej w świecie byłam ich ciekawa. Tę chętnie wypróbuję w najbliższym czasie i na pewno podzielę się wrażeniami.

No, i jeśli chodzi o pudełeczko październikowe, to by było na tyle. Generalnie, nie licząc tego nieszczęsnego kremu, który ni w ząb ni w oko mi nie przypasował, z pudełka jestem bardzo zadowolona. Jako zadeklarowana fanka kosmetyków pielęgnacyjnych jestem usatysfakcjonowana faktem, że to pudełko było skierowane właśnie na pielęgnacje, a nie na makijaż. Mam nadzieję, że następne pudełka zadowolą mnie tak samo, lub nawet bardziej, ale o tym będę opowiadać już na kanale.

Jeśli któraś z Was również subskrybuje pudełeczka beGlossy, z chęcią dowiem się o waszych odczuciach odnośnie październikowego pudełka. Na razie żegnam się z Wami, i „widzimy” się w następnej notce!