czwartek, 13 marca 2014

Życie życie jest nobelon + "powiedzmy-że-haul" :D



Jestem szefem wszystkich szefów. A ty jesteś szefem czegoś tam. A tak na serio to witajcie :). Ostatnich kilka dni było dla mnie dość męczące. Czułam się strasznie źle, moje życie polegało głównie na wstawaniu rano, jedzeniu śniadania, pójścia na siłownię, powrotu i pójścia spać. Spałam po kilkanaście godzin, ciągle byłam zmęczona i nie miałam problemu z zaśnięciem w pozycji „na sima”, czyli np. z twarzą w talerzu jajecznicy. No, ale jakoś się ogarnęłam i wczorajszy dzień spędziłam praktycznie cały na mieście. Rano pędziłam na rozmowę w sprawie praktyk (a buty, które ubrałam zachowały się bardzo nie fair obcierając moje biedne nogi), potem teleportowałam się (tramwajem) na drugi koniec miasta do urzędu skarbowego, gdzie stałam w kolejce półtorej godziny, a na końcu transportowałam się, tym razem na nogach, do swojego starego technikum odebrać zaświadczenie i sprawdzić, kiedy mam maturę (poprawiam w tym roku wynik z angielskiego). Dzisiejszy dzień spędziłam równie aktywnie, chociaż bez stania w kolejkach. Na dobre zakończenie dnia wybrałam się do Hebe i Ziaji na małe zakupy. Co z tego wyszło? Hmmm… zobaczmy!


Wow wow, uszanowanko J

Na kominek czaiłam się już od dłuższego czasu, więc gdy zobaczyłam go na promocji w Hebe, nie wahałam się ani chwili. Nie jest co prawda jakoś hiper ozdobiony, ale szczerze mówiąc, niezbyt mi na tym zależało. Poza tym kosztował tylko dziesięć złotych bez grosza, więc grzechem byłoby nie wziąć. W najbliższym czasie zamierzam zaopatrzyć się w osławione w Internetach woski Janki z kneldem (tzn no Yankee Candle, ale nie bądźmy już tacy drobiazgowi) i wypróbować jak sprawuje się w akcji.

 Świeczka za piątaka, która stała na półeczce pod wspomnianym wyżej kominkiem i tak pachniała, że gdybym jej nie wzięła to bym sobie pluła w brodę przez długi czas. Pachnie intensywnie, przy czym zapach nie jest wcale duszący, a świeży i przyjemny dla nosa. Stoi na biurku i pali się od jakichś dwóch godzin, pięknie pachnie i mam nadzieję, że jeszcze przez jakiś czas będę mogła się zaciągać jej zapachem, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi.
 
 Chusteczki do demakijażu CLEANIC. Co prawda nie używam ich do demakijażu, a do oczyszczania twarzy po wysiłku na siłowni, ale bardzo je lubię. Nie robią mi krzywdy, nie wysuszają mojej skóry (która już bez tego jest tak sucha, że przykro się robi), a twarz po nich jest przyjemnie oczyszczona i taka… przyjemna :D Haha.






Tusz do rzęs Pump Up od Lovely. Zasadniczo tuszy, które nie są wodoodporne nie lubię, ale tyle dobrego się o nim naczytałam na blogach i nasłuchałam od vlogerek, że pomyślałam „skoro wszyscy go tak zachwalają, to widocznie jest dobry”. I choć już raz takim tokiem myślenia strzeliłam sobie w kolano kupując dziadowski suchy szampon Batiste, postanowiłam zaryzykować. I tutaj na szczęście się nie zawiodłam. Zdążyłam go wypróbować i już wiem, że bankowo się polubimy. Mam tylko nadzieję, że po jakimś czasie nie okaże się, że lubi robić ze mnie pandzioszka, bo naprawdę bardzo tego nie lubię.  Pożyjemy, zobaczymy.

 Tonik z Ziaji do cery suchej i wrażliwej – tutaj zbyt dużo powiedzieć nie mogę, bo nigdy wcześniej go nie używałam, jednak biorąc pod uwagę to, że kosmetyki Ziaji są jednymi z moich ulubionych to mam co do niego naprawdę dobre przeczucia J








Panie i Panowie, buraki i ziemniaki, przed Wami największe dziadostwo dzisiejszego postu, BB – Cream Nivea. Kupiłam go w ciemno, wypróbowałam po powrocie do domu i z żalem muszę stwierdzić, że nie spodziewałabym się po Nivei, że wypuści na rynek taki bubel. Chociaż powinien być do skóry jasnej, jego kolor jest ciemny, wręcz pomarańczowy, po nałożeniu na twarz wyraźnie widać, gdzie się kończy, wygląda to nieestetycznie i jedyne, nad czym się zastanawiam to to, co teraz zrobię z tym dziadostwem i mam nadzieję, że uda mi się coś w miarę sensownego wymyśleć.
 

Ziaja – naturalny oliwkowy płyn micelarny do oczyszczania twarzy i demakijażu oczu.





  Ziaja – krem na dzień i na noc do skóry bardzo suchej i podrażnionej – czyli dla mnie coś jak znalazł, ponieważ moja skóra, nie wiedzieć czemu jest sucha jak wiór i wszelkie próby nawilżenia jej kończą się fiaskiem (tak zwana walka z wiatrakami). Na razie nie mogę o nim powiedzieć nic poza tym, że strasznie nie podoba mi się jego zapach. Mam nadzieję, że pomoże mi w końcu doprowadzić moją twarz do normalnego wyglądu, pomoże nawilżyć skórę i nie będzie mnie piekła po nim twarz, jak to było w przypadku Nivei Soft, Johnson’s baby i masy innych kremów. 

Ostatnia pozycja na dzisiaj – płatki kosmetyczne „tami” posiadające brzegi zapobiegające rozwarstwianiu, co jest ich wielkim atutem, bo moim odwiecznym problemem było to, że gdy chciałam wyciągnąć kilka płatków z opakowania, nigdy nie wiedziałam czy to już nowy płatek, czy warstwa tego ostatniego, który chciałam wziąć. Jak na razie sprawują się świetnie i jestem prawie pewna, że jeszcze do nich wrócę. Ich jedyną wadą jest to, że są dość… cienkie, co jednak nie jest dla mnie jakimś baaaardzo wielkim minusem.



Tyle na dzisiaj. Z góry przepraszam za jakość zdjęć (a raczej ich brak). Następny post postaram się ogarnąć w miarę niedługo, jednak nie ukrywam, że na razie całą swoją uwagę skupiam na praktykach i denerwowaniu się wyjazdem, na którym bardzo mi zależy, a który stanął pod znakiem zapytania, jednak w głębi serca, duszy, nosa i wszystkiego co może mieć głębie mam nadzieję, że jednak dojdzie do skutku i będę mogła tu o nim napisać :D

Trzymajcie się :)