Raz
dwa, raz dwa, próba mikrofonu. Już, słychać mnie? No, świetnie. Tak więc pragnę
opowiedzieć Wam historyjkę. Nie będzie o księżniczkach, jednorożcach, czy
szczęśliwych ograch, ale o panu, który się z głupim przez ścianę macał, jego
działalności i ślepo zapatrzonych w niego Blogerkach przez duże „Be”.
No
więc siedziałam sobie dnia pewnego wczorajszego na niewygodnym, twardym
krześle, przed ciągle wieszającym się komputerem, gdy coś podkusiło mnie, by
przejrzeć „niemodne polki” – blog, który większość z Was zapewne zna (a kto nie
zna, koniecznie musi poznać). Tam – szok! Kolejna afera w blogowym światku! Tym
razem bez udziału Szarlizy, Jess, czy innej Bijąse Podkarpacia, a średnio
znanej blogerki. Czytam, czytam – i nie wierzę. Z tekstu zamieszczonego na
blogu (i jakże interesującej dyskusji na wizażu, którą z resztą do tej pory
uważnie śledzę) wynika, iż pewien chłopeczek znalazł sobie pomysł na „byznes” i
„otworzył” internetową, nielegalnie działającą „perfumerię” (żadnego NIPu,
REGONu, jakichkolwiek danych adresowych, a strona zarejestrowana na jakimś
indyjskim serwerze), w której opycha naiwnym dziewczynkom „markowe” perfumy i inne kosmetyki (a raczej coś co powinno być
kosmetykiem, a jest tylko smutną próbą wyłudzenia pieniędzy od naiwniaczek). Co
więcej – znalazła się osoba pewna, która perfumerii i jej właściciela zajadle
broniła, wyzywając przy tym resztę społeczności od larw i innych takich
panienek lekkich obyczajów, wmawiając wszystkim, że perfumy są oryginalne w stu
procentach, po czym radośnie usunęła wpis. Niestety w Internecie nic nie ginie.
Ups?
screen pochodzi z bloga niemodnych polek
Do czego piję? Ależ już Wam wszystkim tłumaczę!
Blogerki, zwłaszcza te piszące o kosmetykach uważają się za znawczynie tematu.
W końcu wychodzę z założenia, że jeśli ktoś pisze o modzie, to zna się na
modzie, jeśli pisze o kosmetykach – to zna się na kosmetykach. Większość
czytelniczek takich blogów przy zakupie kosmetyków w jakiś sposób sugeruje się
opinią swojej ulubionej blogerki, ale jeśli taka blogerka, znawczyni wielka i
specjalista w swoim blogerskim fachu zaczyna zachwalać podróby i „firmę”, która
je rozprowadza to chyba coś jest nie tak. A argumenty typu „nie wiedziałam, że
to podróba” albo „po co kupować oryginał za x złotych skoro mogę kupić taniej
perfumy, które niczym nie różnią się od tych z drogerii” to najbardziej
żałosna, a w sumie nawet najśmieszniejsza próba usprawiedliwienia się.
(cienie z "Chanel", taka okazja, nic ino brać!!)
Po pierwsze – jeśli widzisz gdziekolwiek markowe
perfumy, za które normalnie wołają pięć stów za 65 zł to wiedz, że coś się
dzieje.
Po drugie – jeśli kupujesz coś, czego nikt nie
testuje i nie sprawdza, po prostu produkuje się to, żeby hajs się zgadzał, to
nie dziw się, jeśli na Twoim ciele magicznie pojawią się czerwone plamy,
wysypka, czy inne cholerstwo nie płacz, bo sama się o to prosiłaś.
Zawsze
znajdą się „znawczynie”, które wiedząc, że kupują nieoryginalny produkt i tak
się połaszą, bo chcą zaszpanować, że „mają taki supcio smrodek, prawie jak ten
wasz szanel czy dolce i banany, ale tańszy”. Takim do rozumu nikt nie przemówi.
Niech się cieszą. Ale
jeśli „znawczyniami” zaczynają być blogerki, które swoimi postami próbują
wyrobić sobie wśród czytelniczek opinię jakichś „kosmetycznych guru”, to chyba
coś jest nie halo tym bardziej, jeśli przy jakiejkolwiek próbie uświadomienia
im, jakiego tak naprawdę wstydu sobie narobiły kasują komentarze lub całe
posty. Na miejscu firm kosmetycznych, które współpracują z takimi paniami
jeszcze raz zastanowiłabym się czy warto, a na miejscu czytelniczek… no cóż,
straciłabym zaufanie w kwestii wiarygodności pozostałych recenzji i opinii.
Tajemniczy, chamsko reklamujący się chłopek i
jego próba zarobienia pieniędzy na ludzkiej niewiedzy i naiwności jest za to
tematem na zupełnie osobną historię, ponieważ doskonale wie, że sprzedaje
podróbki i nie wypiera się tego. Co więcej ma silne poczucie bezkarności, przez
co jest aż zbyt pewny siebie (i przez to zabawny do bólu, ale to już swoją
drogą). Nie mniej jednak, gdybyście kiedyś zobaczyli post, reklamę, czy
chociażby jakimś cudem znaleźli się w tej „perfumerii”:
to uciekajcie gdzie pieprz rośnie (a nawet
dalej), bo nic dobrego z tego nie wyniknie, a w przypadku wizyty na stronie tej
jakże-fachowej-hiper-super-atrakcyjnej perfumerii, możecie dostać w prezencie
trojana. Wiecie, taki bonus :)
Tak
więc – jeśli jesteś szanującą się blogerką – zastanów się pierdylion razy zanim
zgodzisz się na współpracę. Może ktoś, kto chce ją z tobą nawiązać nie jest do
końca uczciwy, a ty narazisz swoje zdrowie i reputację.
Jeśli
jesteś czytelniczką – przestań ślepo wierzyć w to, co piszą Twoje ulubione blogerki.
Cudów nie ma. Diora czy LV za 65 zł nie dostaniesz nawet, jeśli napisała tak
osoba, której opinie dotychczas pomagały ci w doborze kosmetyków.
Do napisania posta zainspirowała mnie właśnie
dyskusja na wizażu, o której wspomniałam na początku posta. Jeśli ktoś chce,
dowiedzieć się więcej na ten temat, zapraszam: