sobota, 22 lutego 2014

A co se będę żałować, czyli o krótkim wypadzie do Wrocławia.



Do moich długich nieobecności na wszystkich blogach, jakie kiedykolwiek prowadziłam, ta część, która mnie zna zdążyła przywyknąć (elo Deża!!). Przypadkowi wędrowcy tej nieobecności pewnie nawet nie zauważyli, jednak gdyby ktoś spostrzegawczy się znalazł to niech wie, że u mnie to jest całkowicie normalnie i jeśli nie piszę przez kilka miesięcy to nie umarłam, nie porwali mnie kosmici, ani nie wyruszyłam rowerem w podróż dookoła świata (to głównie dlatego, że nie mam roweru), tak po prostu jest.

W dzisiejszym poście chciałabym opowiedzieć o podróży do Wrocławia, którą odbyłam z moją znajomą w ubiegłym tygodniu. Niektórzy mogą pomyśleć: „Wrocław, phi! Też mi coś!”, ale jednak dla mnie to jest „coś”, bo niestety jestem typem osoby, która choć lubi podróżować nie ma do tego możliwości (głównie finansowych), więc po Egiptach, Turcjach, czy innych Chorwacjach czy Grecjach się nie włóczę, za to jestem zadowolona, gdy uda mi się wyskoczyć w jakiś zakątek Polski, w którym jeszcze mnie nie było. No dobra, żeby już więcej nie przedłużać, zaczynamy!



Transport (audycja zawiera lokowanie produktu): Jako, że wyjątkowo nie lubię podróżować pociągiem (zwłaszcza sama), już w styczniu zaczęłam rozglądać się za jakimś w miarę tanim biletem autobusowym i tak oto trafiłam na stronę polskibus.com. Słyszałam o tej stronie już wcześniej, jednak nigdy nie miałam okazji podróżować busami tej linii. Tym razem, skuszona atrakcyjną ceną biletów (udało mi się „upolować” te za złotówkę) postanowiłam zaryzykować i… nie zawiodłam się!

Autobus miał wszystko, co było mi potrzebne do szczęścia: wi-fi, toaletę, i wygodne, CZERWONE (uwielbiam czerwony kolor, wydało się ;__; ) fotele, a jako, że był piętrowy, miejsca było na tyle, by większość pasażerów, która podróżowała sama, miała wolne miejsce obok siebie, co – nie ukrywam – było mi bardzo na rękę, ponieważ mam do siebie to, że moje rzeczy walają się wszędzie, a przy zajętym miejscu obok siebie nie wiem jak położyć torbę tak, by mi nie przeszkadzała. Oprócz tego przybieram dziwne pozy szukając tej jednej, wygodnej, więc tym bardziej wolę, gdy jednak nikogo obok mnie nie ma. Ogólnie rzecz biorąc jestem z usług tej linii bardzo zadowolona, i przy następnej wyprawie, jeśli to będzie oczywiście możliwe, też z chęcią skorzystam z tego środka transportu.

Zakwaterowanie: Jak to mówią – szału nie ma, dupy nie urywa. Mieszkałyśmy w małym hostelu tuż przy rynku. Ceny były naprawdę w porządku (pomijając złodziejskie 15 zł za ubogie śniadania – nigdy więcej), lokalizacja więcej niż świetna, łóżka wygodne, pokoje czyste… w sumie przeszkadzały mi jedynie mini trzęsienia ziemi za każdym razem, gdy obok hostelu przejeżdżał tramwaj i odgłosy zepsutego motocykla przy każdym spłukaniu wody i odkręcaniu wody ciepłej czy to w umywalce, czy pod prysznicem.

Dzień 1: Większość poniedziałku upłynęła nam na dojeździe i doturlaniu się do hostelu. Na miejscu byłam o godzinie 13.30, jednak ponad godzinę przyszło mi czekać na Kasię, która dojeżdżała pociągiem z Białegostoku. Gdy dotarła, ruszyłyśmy na poszukiwanie naszej noclegowni z włączoną w telefonie nawigacją (która swoją drogą zabiła moją baterię w zastraszająco szybkim tempie). Dalsza część dnia minęła na zakwaterowaniu, rozpakowaniu się i zwiedzaniu najbliższej okolicy (czyt. szłyśmy przed siebie z założeniem „a nuż dojdziemy w jakieś fajne miejsce”.). Udało nam się również niechcący przypalić w mikrofali popcorn, który całą noc śmierdział nam w pokoju (bo nie zmieścił się do kosza na śmieci, a do tego w kuchni, piętro wyżej, nie miałyśmy siły już iść).

Dzień 2: Wtorek przeznaczyłyśmy na szukanie konkretnych celów, w czym miał nam pomóc nasz (nie)zawodny, mobilny nawigator. Jak było w rzeczywistości? Do pierwszego celu doprowadził nas szybko i sprawnie, jednak znalezienie biedronki szło mu tak opornie, że zanim udało nam się ją znaleźć, zrobiłyśmy trzy kółka. Gdybyśmy dalej podążały zgodnie ze wskazówkami nawigacji, pewnie zrobiłybyśmy czwarte, jednak szczęśliwym trafem udało nam się wypatrzeć tę nieszczęsną biedronkę o własnych siłach.
Po południu wybrałyśmy się do naszej twitterowej znajomej, która we Wrocławiu zamieszkuje już od jakiegoś czasu i tam studiuje, więc kilka godzin spędziłyśmy w radosnej, przyjaznej atmosferze. Wróciłyśmy do hostelu około północy zadowolone, jednak pozbawione sił do dalszego, w miarę normalnego funkcjonowania. Nie obyło się również bez małego, fandomowego akcentu w postaci wypatrzenia, niestety jeszcze zamkniętej knajpy o wdzięcznej nazwie „Sherlock”, co niewątpliwie było bodźcem poprawiającym humor po wędrówkach w poszukiwaniu biedronki.


Dzień 3: Ostatni dzień naszego pobytu spędziłyśmy praktycznie poza hostelem. Rano wraz z kolejną, mieszkającą na co dzień we Wrocławiu znajomą udałyśmy się na kręgle, gdzie było dużo śmiechu, zabawy i darmowych chrupek. Powiem szczerze, że trochę obawiałam się tego wypadu, bowiem wcześniej Ada i Kasia się nie znały i bałam się, że się ze sobą nie dogadają, jednak wszystko poszło o wiele lepiej, niż to sobie wyobrażałam. Po kręglach Ada wsadziła nas w tramwaj i pojechałyśmy razem na rynek, gdzie pożegnałyśmy się i poszłyśmy każda w swoją stronę – Ada udała się do pracy, a my z Kasią ruszyłyśmy na zwiedzanie każdego zakamarka rynku. Nieco później pognałyśmy na spotkanie z Ulą, w Internetach lepiej znaną pod pseudonimem ulilka. Ula pokazała nam kilka miejsc we Wrocławiu, które warto zobaczyć, i które naprawdę świetnie prezentują się po zmroku, m.in. uniwersytet czy katedrę. Po zobaczeniu wszystkiego, co było do zobaczenia, tajemniczym zbiegiem okoliczności wylądowałyśmy znów na rynku, gdzie Ula pokazała nam skrzaty, na które wcześniej nie zwróciłyśmy z Kasią uwagi. Zaliczyłyśmy również spotkanie z niemiłym, naprutym panem obcokrajowcem, co raczej nadaje się bardziej na historię dla portalu piekielni.pl, jednak nawet ten jeden incydent nie popsuł nam wieczoru, którego resztę spędziłyśmy na pogawędkach o wszystkim, o niczym, a nawet o bijąse Podkarpacia :P Niestety baterie w moim aparacie padły w najmniej odpowiednim momencie i nie miałam okazji kupić nowych, przez co wszystkie zdjęcia, jakie robiłam, byłam zmuszona robić telefonem. Co za tym idzie? Kiepska jakość, a jakże. Pocieszam się tylko tym, że następnym razem nie popełnię tego błędu i na wszelki wypadek zrobię cały zapas baterii przed wyjazdem.


Co było w czwartek? Wymeldowanie, turlanie się na dworzec i oczekiwanie na autobus i pociąg, które – na całe szczęście – przyjechały tylko w kilkuminutowym odstępie czasowym, a nie – jak to było przy przyjeździe – ponad półtoragodzinnym. Do Katowic dotarłam w granicach godziny szesnastej. Tam zapakowałam siebie i swoją walizkę w tramwaj i udałam się do domu.

Gdybym miała opisać jednym słowem, jak było to sądzę, iż użyłabym słowa „zajebiście”. Nie licząc kilku drobnych niewypałów i incydentów, wyjazd wspominam bardzo miło. Na własne oczy przekonałam się, że Wrocław to naprawdę cudowne miasto i z ogromną chęcią wrócę do niego jeszcze wiele razy.

9 komentarzy:

  1. A co z mostami? Ich jest mnostwo w WRO.
    Czytalam to i chce do Wro. Nigdy tam nie bylam wiec narobilas mi "smaka"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o mosty to przechodziłyśmy przez ten taki "most miłości" (czy jak on się tam zwie) xd Ten taki z kłódkami :P

      Usuń
    2. TOSTEG, CO ZA PROFESJONALNE WYTŁUMACZENIE XD Ale widziałaś jeszcze Most Grunwaldzki i przechodziłaś przez Most Piaskowy i nawet o tym nie wiesz, elo! :D No i idąc na wyspę też przechodziłyśmy przez kilka mostów, ale one chyba nawet nie mają nazw :D
      Wro zaprasza, Wro poleca! Chyba muszę zacząć w końcu tę serię "poznaj Wrocław" i go poreklamować trochę xD Tosteg wpadaj znowu, tylko tym razem tak, żebyśmy się spotkały jak będzie widno, o. No i jestem oburzona, że nie ma tu foteg z naszego lansu z kubeczkami...!

      Usuń
    3. Cicho, zapamiętałam tylko ten z kłódkami, bo był brzydki xD

      Usuń
    4. JAK TO BRZYDKI!!!! CHYBA COŚ CI SIE POMYLIŁO, MÓWIMY O WROCŁAWIU, A NIE O JAKIMKOLWIEK INNYM MIEŚCIE!

      Usuń
    5. Powiedziałam to, jak się spotkałyśmy, napisałam wyżej i piszę teraz: TEN MOST JEST BRZYDKI XD

      Usuń
  2. Oczywiście nikogo nie zaskoczy, jak powiem, że moją ulubioną częścią notki to "elo Deża!!" XD Ale generalnie to całość się fajnie czytało. Co jak co, ale Wrocław to jedno z najładniejszych miast, jakie kiedykolwiek widziałam (nieważne, że za dużo tego nie było). Zdjęcia też wyszły całkiem, całkiem, zwłaszcza urocze jest to z tym spalonym popcornem <333 Generalnie to fajnie pojechać gdzieś na kilka dni, tylko potem kijowo się wraca. W każdym razie Twoja cupcio relacja mi się podobała, napisałaś ją zresztą całkiem szybko. NO BEZ KITU, POPRZEDNIA NOTKA BYŁA W STYCZNIU, CZO TY TAK TOSTEK SZALEJESZ XD JESZCZE CI LIMIT NA BLOGSPOCIE DADZĄ XDDDDDDDDDDDD
    Tak czy siak czekam na kolejną porcję Twoich... przemyśleń XD Oby soon ;p
    Z pozdrowieniami z zadupia,
    Deża

    OdpowiedzUsuń
  3. Wrocław jest piękny...wiele razy nie byłam,zazwyczaj przejazdem, ale i tak uważam, ze to jedno z piękniejszych miast :D

    OdpowiedzUsuń