Do moich długich
nieobecności na wszystkich blogach, jakie kiedykolwiek prowadziłam, ta część, która mnie zna zdążyła przywyknąć (elo
Deża!!). Przypadkowi wędrowcy tej nieobecności pewnie nawet nie zauważyli,
jednak gdyby ktoś spostrzegawczy się znalazł to niech wie, że u mnie to jest
całkowicie normalnie i jeśli nie piszę przez kilka miesięcy to nie umarłam, nie
porwali mnie kosmici, ani nie wyruszyłam rowerem w podróż dookoła świata (to
głównie dlatego, że nie mam roweru), tak po prostu jest.
W dzisiejszym poście
chciałabym opowiedzieć o podróży do Wrocławia, którą odbyłam z moją znajomą w
ubiegłym tygodniu. Niektórzy mogą pomyśleć: „Wrocław, phi! Też mi coś!”, ale
jednak dla mnie to jest „coś”, bo niestety jestem typem osoby, która choć lubi
podróżować nie ma do tego możliwości (głównie finansowych), więc po Egiptach,
Turcjach, czy innych Chorwacjach czy Grecjach się nie włóczę, za to jestem
zadowolona, gdy uda mi się wyskoczyć w jakiś zakątek Polski, w którym jeszcze
mnie nie było. No dobra, żeby już więcej nie przedłużać, zaczynamy!
Transport
(audycja zawiera
lokowanie produktu):
Jako, że wyjątkowo nie lubię podróżować pociągiem (zwłaszcza sama), już w
styczniu zaczęłam rozglądać się za jakimś w miarę tanim biletem autobusowym i
tak oto trafiłam na stronę polskibus.com. Słyszałam o tej stronie już
wcześniej, jednak nigdy nie miałam okazji podróżować busami tej linii. Tym
razem, skuszona atrakcyjną ceną biletów (udało mi się „upolować” te za
złotówkę) postanowiłam zaryzykować i… nie zawiodłam się!
Autobus miał wszystko,
co było mi potrzebne do szczęścia: wi-fi, toaletę, i wygodne, CZERWONE (uwielbiam
czerwony kolor, wydało się ;__; ) fotele, a jako, że był piętrowy, miejsca było
na tyle, by większość pasażerów, która podróżowała sama, miała wolne miejsce
obok siebie, co – nie ukrywam – było mi bardzo na rękę, ponieważ mam do siebie
to, że moje rzeczy walają się wszędzie, a przy zajętym miejscu obok siebie nie
wiem jak położyć torbę tak, by mi nie przeszkadzała. Oprócz tego przybieram
dziwne pozy szukając tej jednej, wygodnej, więc tym bardziej wolę, gdy jednak
nikogo obok mnie nie ma. Ogólnie rzecz biorąc jestem z usług tej linii bardzo
zadowolona, i przy następnej wyprawie, jeśli to będzie oczywiście możliwe, też
z chęcią skorzystam z tego środka transportu.
Zakwaterowanie:
Jak
to mówią – szału nie ma, dupy nie urywa. Mieszkałyśmy w małym hostelu tuż przy
rynku. Ceny były naprawdę w porządku (pomijając złodziejskie 15 zł za ubogie
śniadania – nigdy więcej), lokalizacja więcej niż świetna, łóżka wygodne,
pokoje czyste… w sumie przeszkadzały mi jedynie mini trzęsienia ziemi za każdym
razem, gdy obok hostelu przejeżdżał tramwaj i odgłosy zepsutego motocykla przy
każdym spłukaniu wody i odkręcaniu wody ciepłej czy to w umywalce, czy pod
prysznicem.
Dzień
1: Większość
poniedziałku upłynęła nam na dojeździe i doturlaniu się do hostelu. Na miejscu
byłam o godzinie 13.30, jednak ponad godzinę przyszło mi czekać na Kasię, która
dojeżdżała pociągiem z Białegostoku. Gdy dotarła, ruszyłyśmy na poszukiwanie
naszej noclegowni z włączoną w telefonie nawigacją (która swoją drogą zabiła
moją baterię w zastraszająco szybkim tempie). Dalsza część dnia minęła na
zakwaterowaniu, rozpakowaniu się i zwiedzaniu najbliższej okolicy (czyt. szłyśmy
przed siebie z założeniem „a nuż dojdziemy w jakieś fajne miejsce”.). Udało nam
się również niechcący przypalić w mikrofali popcorn, który całą noc śmierdział
nam w pokoju (bo nie zmieścił się do kosza na śmieci, a do tego w kuchni,
piętro wyżej, nie miałyśmy siły już iść).
Dzień
2: Wtorek
przeznaczyłyśmy na szukanie konkretnych celów, w czym miał nam pomóc nasz (nie)zawodny,
mobilny nawigator. Jak było w rzeczywistości? Do pierwszego celu doprowadził
nas szybko i sprawnie, jednak znalezienie biedronki szło mu tak opornie, że
zanim udało nam się ją znaleźć, zrobiłyśmy trzy kółka. Gdybyśmy dalej podążały
zgodnie ze wskazówkami nawigacji, pewnie zrobiłybyśmy czwarte, jednak
szczęśliwym trafem udało nam się wypatrzeć tę nieszczęsną biedronkę o własnych
siłach.
Po południu wybrałyśmy
się do naszej twitterowej znajomej, która we Wrocławiu zamieszkuje już od
jakiegoś czasu i tam studiuje, więc kilka godzin spędziłyśmy w radosnej,
przyjaznej atmosferze. Wróciłyśmy do hostelu około północy zadowolone, jednak
pozbawione sił do dalszego, w miarę normalnego funkcjonowania. Nie obyło się również bez małego, fandomowego
akcentu w postaci wypatrzenia, niestety jeszcze zamkniętej knajpy o wdzięcznej
nazwie „Sherlock”, co niewątpliwie było bodźcem poprawiającym humor po wędrówkach
w poszukiwaniu biedronki.
Dzień
3: Ostatni
dzień naszego pobytu spędziłyśmy praktycznie poza hostelem. Rano wraz z
kolejną, mieszkającą na co dzień we Wrocławiu znajomą udałyśmy się na kręgle,
gdzie było dużo śmiechu, zabawy i darmowych chrupek. Powiem szczerze, że trochę
obawiałam się tego wypadu, bowiem wcześniej Ada i Kasia się nie znały i bałam
się, że się ze sobą nie dogadają, jednak wszystko poszło o wiele lepiej, niż to
sobie wyobrażałam. Po kręglach Ada wsadziła nas w tramwaj i pojechałyśmy razem
na rynek, gdzie pożegnałyśmy się i poszłyśmy każda w swoją stronę – Ada udała
się do pracy, a my z Kasią ruszyłyśmy na zwiedzanie każdego zakamarka rynku.
Nieco później pognałyśmy na spotkanie z Ulą, w Internetach lepiej znaną pod
pseudonimem ulilka. Ula pokazała nam kilka miejsc we Wrocławiu, które warto
zobaczyć, i które naprawdę świetnie prezentują się po zmroku, m.in. uniwersytet
czy katedrę. Po zobaczeniu wszystkiego, co było do zobaczenia, tajemniczym
zbiegiem okoliczności wylądowałyśmy znów na rynku, gdzie Ula pokazała nam
skrzaty, na które wcześniej nie zwróciłyśmy z Kasią uwagi. Zaliczyłyśmy również
spotkanie z niemiłym, naprutym panem obcokrajowcem, co raczej nadaje się
bardziej na historię dla portalu piekielni.pl, jednak nawet ten jeden incydent
nie popsuł nam wieczoru, którego resztę spędziłyśmy na pogawędkach o wszystkim,
o niczym, a nawet o bijąse Podkarpacia :P Niestety baterie w moim aparacie
padły w najmniej odpowiednim momencie i nie miałam okazji kupić nowych, przez
co wszystkie zdjęcia, jakie robiłam, byłam zmuszona robić telefonem. Co za tym
idzie? Kiepska jakość, a jakże. Pocieszam się tylko tym, że następnym razem nie
popełnię tego błędu i na wszelki wypadek zrobię cały zapas baterii przed
wyjazdem.
Co było w czwartek?
Wymeldowanie, turlanie się na dworzec i oczekiwanie na autobus i pociąg, które –
na całe szczęście – przyjechały tylko w kilkuminutowym odstępie czasowym, a nie
– jak to było przy przyjeździe – ponad półtoragodzinnym. Do Katowic dotarłam w
granicach godziny szesnastej. Tam zapakowałam siebie i swoją walizkę w tramwaj
i udałam się do domu.
Gdybym miała opisać
jednym słowem, jak było to sądzę, iż użyłabym słowa „zajebiście”. Nie licząc
kilku drobnych niewypałów i incydentów, wyjazd wspominam bardzo miło. Na własne
oczy przekonałam się, że Wrocław to naprawdę cudowne miasto i z ogromną chęcią
wrócę do niego jeszcze wiele razy.
A co z mostami? Ich jest mnostwo w WRO.
OdpowiedzUsuńCzytalam to i chce do Wro. Nigdy tam nie bylam wiec narobilas mi "smaka"
Jeśli chodzi o mosty to przechodziłyśmy przez ten taki "most miłości" (czy jak on się tam zwie) xd Ten taki z kłódkami :P
UsuńTOSTEG, CO ZA PROFESJONALNE WYTŁUMACZENIE XD Ale widziałaś jeszcze Most Grunwaldzki i przechodziłaś przez Most Piaskowy i nawet o tym nie wiesz, elo! :D No i idąc na wyspę też przechodziłyśmy przez kilka mostów, ale one chyba nawet nie mają nazw :D
UsuńWro zaprasza, Wro poleca! Chyba muszę zacząć w końcu tę serię "poznaj Wrocław" i go poreklamować trochę xD Tosteg wpadaj znowu, tylko tym razem tak, żebyśmy się spotkały jak będzie widno, o. No i jestem oburzona, że nie ma tu foteg z naszego lansu z kubeczkami...!
Cicho, zapamiętałam tylko ten z kłódkami, bo był brzydki xD
UsuńJAK TO BRZYDKI!!!! CHYBA COŚ CI SIE POMYLIŁO, MÓWIMY O WROCŁAWIU, A NIE O JAKIMKOLWIEK INNYM MIEŚCIE!
UsuńPowiedziałam to, jak się spotkałyśmy, napisałam wyżej i piszę teraz: TEN MOST JEST BRZYDKI XD
UsuńOczywiście nikogo nie zaskoczy, jak powiem, że moją ulubioną częścią notki to "elo Deża!!" XD Ale generalnie to całość się fajnie czytało. Co jak co, ale Wrocław to jedno z najładniejszych miast, jakie kiedykolwiek widziałam (nieważne, że za dużo tego nie było). Zdjęcia też wyszły całkiem, całkiem, zwłaszcza urocze jest to z tym spalonym popcornem <333 Generalnie to fajnie pojechać gdzieś na kilka dni, tylko potem kijowo się wraca. W każdym razie Twoja cupcio relacja mi się podobała, napisałaś ją zresztą całkiem szybko. NO BEZ KITU, POPRZEDNIA NOTKA BYŁA W STYCZNIU, CZO TY TAK TOSTEK SZALEJESZ XD JESZCZE CI LIMIT NA BLOGSPOCIE DADZĄ XDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńTak czy siak czekam na kolejną porcję Twoich... przemyśleń XD Oby soon ;p
Z pozdrowieniami z zadupia,
Deża
Byłam tam-fajne miasteczko ;)
OdpowiedzUsuńWrocław jest piękny...wiele razy nie byłam,zazwyczaj przejazdem, ale i tak uważam, ze to jedno z piękniejszych miast :D
OdpowiedzUsuń